Zastanawialiście się kiedyś, jak to się stało, że wasza pasta do zębów ma taką, a nie inną nakrętkę? Albo dlaczego szczoteczka do zębów dla dziecka ma szerszą rączkę niż dla osoby dorosłej? Być może część z Was pamięta, że kiedyś (dawno temu!) pasta do zębów CREST miała tak małą nakrętkę, że zawartość opakowania często wydostawała się poza tubkę podczas zamykania. Niejednokrotnie powodowało to konflikty w zaciszu domowym – kłótnie o to, kto ma posprzątać z podłogi pastę były na porządku dziennym :). I tak już dobre 30 lat temu firma IDEO została poproszona przez P&G o zażegnanie wspomnianych sprzeczek i zaproponowanie rozwiązania, które będzie spełniało potrzeby myjących zęby. Padło więc pytanie: jak odpowiedzieć na nie do końca zdefiniowane potrzeby myjących zęby i dostarczyć im oczekiwaną wartość? 

Czym jest wartość produktu?

“Wartość produktu dla konsumenta to zdolność do zaspokojenia przez ten produkt indywidualnie odczuwanych potrzeb.” – pisze Piotr Ratajczyk w publikacji ‘Produkt jako nośnik wartości’.

Proste, prawda? Problem w tym, że zazwyczaj nie tworzymy produktu dla pojedynczej osoby. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj chcemy, żeby z naszego produktu korzystały tysiące, jak nie miliony klientów. Jak zatem zaspokoić indywidualne potrzeby tak ogromnej grupy docelowej? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta i wymaga zahaczenia o wiele aspektów pracy nad produktem m.in. badań z użytkownikami. My jednak zaczniemy rozważania od definicji wartości. Posłużę się tu angielskim słowem “outcome”, które moim zdaniem idealnie oddaje to, jaką wartość nasz produkt powinien przynieść użytkownikom. 

“Outcome” to nic innego jak zmiana w ludzkim zachowaniu, które wpływa na rezultaty biznesu. 

Żeby wgryźć się w temat trochę bardziej, przyjrzyjmy się bliżej mikrofalówce. To magiczne urządzenie spowodowało, że zamiast podgrzewać jedzenie na kuchence, co chwilę mieszając, starając się przy tym niczego nie spalić, możemy włączyć podgrzewanie na minutę i podziwiać widoki za oknem. W ogóle nie musimy się martwić naszym posiłkiem. A dodatkowo unikamy spalonych garnków. 🙂 Mikrofalówka spowodowała ogromną zmianę w naszym zachowaniu i o to chodzi w budowaniu każdego produktu. 

Na czym skupiamy się podczas naszej codzienności?

Zastanawiacie się może, jak nasz przykład można przenieść na realia wytwarzania software’u, gdzie już prawie wszystko (teoretycznie!) jest wymyślone. Jak zaproponować coś, co będzie miało realny wpływ na zachowanie ludzi? Nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi, ale dobrą wskazówką może być rada Linusa Paulinga:

“Aby wpaść na dobry pomysł, najlepiej mieć dużo pomysłów.” 

Prawdopodobnie im więcej pomysłów będziemy mieli, tym łatwiej będzie nam wybrać rozwiązanie, które lepiej będzie odpowiadało na potrzeby naszych użytkowników. Zastanawiając się zatem nad kolejną bolączką naszej grupy docelowej, warto się skupić się na tym, co z długiej listy funkcjonalności, które sobie wypisaliśmy, będzie dla nich najbardziej użyteczne albo co zrewolucjonizuje ich codzienność. Coś na zasadzie “Kuchennych Rewolucji” Magdy Gessler, tylko w ujęciu produktowym — czyli Produktowe Rewolucje. 

Realia często pokazują, że skupiamy się na wykonaniu np. całej funkcjonalności (łącznie z niesamowitymi animacjami), nie próbując dostarczać małymi partiami czegoś, co nasz użytkownik będzie mógł sprawdzić, wypróbować od ręki i co najważniejsze — dać nam znać, co możemy zrobić lepiej. Chcemy “zamknąć epic na Jirze”, skupiając się na wykonaniu poszczególnych zadań (outpucie), zamiast na wartości i rezultatach swego rodzaju eksperymentów. Dostarczając bowiem fragmenty funkcjonalności, możemy zdecydować, czy obrany kierunek jest właściwym, aby dostarczyć użytkownikowi oczekiwaną wartość, czy jednak musimy iść w inną stronę. 

Produktowe Rewolucje

Z pozoru każdy członek zespołu wie, nad czym pracuje — niezależnie, czy będzie to Scrum Team, Kanban Team czy wykorzystywany będzie jakikolwiek inny framework czy metodologia i adekwatna nazwa zespołu. Najczęściej znany jest cel biznesowy, cel produktu, jak i jego wizja. Zapewne większość produktów ma również roadmapę lub inne narzędzie wskazujące kolejne kroki rozwoju. Czy jednak w codziennej pracy skupiamy się nad “tą” wartością? Czy w ogóle nasze roadmapy są skonstruowane na wartościach — na outcomie? A może raczej, planując naszą pracę, słyszymy pytania:

  • Nad czym będziemy pracować w tym kwartale? 
  • Co zamierzamy dowieźć? 
  • Kiedy możemy spodziewać się tej funkcjonalności? 

Nierzadko szacujemy listę funkcjonalności, które dowieziemy w konkretnej ramie czasowej. W konsekwencji naszej codzienności przyświeca koncentracja na wykonywaniu poszczególnych zadań, czyli skupienie na outpucie. Niestety, rozmowy z koleżankami i kolegami po fachu pokazują mi, jak wielką wagę przykładamy właśnie do pracy zorientowanej na zadania. Ba, w zespołach, z którymi pracuję czy też pracowałam, również taka sytuacja miała miejsce. Zresztą, kto nie znalazł u siebie podobnego schematu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Często wręcz oszukujemy siebie samych. Posługując się dobrze znanym szablonem user stories, wmawiając sobie, że po zrealizowaniu jednego z nich, nasz użytkownik faktycznie otrzyma oczekiwaną wartość. Niestety, nie zdarza się to raczej zbyt często. A my i tak brniemy w narrację: “Dowozimy przecież wartość, bo po skończeniu tego user stories użytkownik naszego produktu będzie mógł dodać buty do koszyka”. Aha! I w tym jest cały ambaras. Co użytkownik zyska, co zmieni się w jego życiu, jeżeli doda produkt do koszyka? A no nic – dopóki nie będzie mógł za niego zapłacić, wybrać miejsca i czasu dostawy (nawet jeżeli zakładamy, z dużym prawdopodobieństwem, że będzie to paczkomat) i finalnie założyć buta na nogę.

Jak zatem realizować wartość?

Małymi krokami. Eksperymentujmy, starajmy się znaleźć to coś, co faktycznie zmieni zachowanie czy nawet życie naszego odbiorcy. Twórzmy plany naszych działań, skupiając się na wartościach (outcomie), a nie na funkcjonalnościach. Wymaga to przemodelowania myślenia o dostarczaniu produktu. Tak, wiem, nie jest to łatwe, ale konieczne. 

Na koniec odnieśmy się jeszcze do Manifestu Agile i zasad mu towarzyszących. “Najwyższy priorytet ma dla nas zadowolenie klienta dzięki wczesnemu i ciągłemu wdrażaniu wartościowego oprogramowania”. I tak postępujmy: budujmy nasze MVP (Minimum Viable Product) w myśl małych eksperymentów, które przyniosą oczekiwaną wartość.

PS Wracając do tematu dziecięcej szczoteczki do zębów ze wstępu artykułu, która niegdyś była zminiaturyzowaną wersją szczoteczki dla dorosłych — zespół IDEO podczas badań odkrył, że maluchy chwytają szczoteczki całą dłonią, inaczej niż dorośli, którzy przeważnie trzymają ją bardziej w palcach. Postanowili więc przemodelować szczoteczki tak, żeby ułatwić dzieciom ich trzymanie, i zaproponowali wprowadzenie grubszego trzonka zamiast minimalizacji produktu dla dorosłych. 

unsplash.com

Sprawdź nasze ostatnie wpisy: